Wielka Krokiew
Był ciepły, słoneczny dzień, szkoda zatem było siedzieć w pokoju marnując taką piękną pogodę. Wyszłam z mojego pensjonatu i przedzierając się przez wąskie, żwirowe uliczki rozgałęziające się co chwilę, przechodziłam kolejno obok drewnianych góralskich domów. Życie tutaj byłoby bajkowe pomyślałam sobie obserwując mieszkańców w kolorowych, regionalnych strojach. Pasterze wyprowadzali na zielone polany swoje białe, puszyste owieczki, które wyglądały z daleka jak okrągłe obłoczki. Kobiety w kolorowych, zwiewnych sukniach i grzechocących, czerwonych koralach na szyjach sprzedawały oscypki. Z pobliskich knajpek słychać było dobiegającą z wewnątrz góralską muzykę. Wszystko to zlewało się w jeden pełen kolorów, dźwięków i zapachów krajobraz.
Minąwszy drewniane domki znalazłam się na zielonej polanie, nad którą wisiał długi, wysoki jęzor skoczni narciarskiej, która zachwycała swoją wielkością. Zastanawiałam się wtedy ile trzeba mieć w sobie odwagi, żeby zostać skoczkiem narciarskim i bez zastanowienia zjechać w dół a następnie odrywając swoje stopy od ziemi lecieć ponad nią do chwili, aż narty nie dotkną twardego śniegu u podnóża skoczni.
Wjechałam na górę wyciągiem narciarskim. Nogi uginały mi się w kolanach, gdy postanowiłam spojrzeć w dół. Z góry wszystko wydawało się takie małe. Platforma skoczni nie była taka duża, a turystów wjeżdżających na górę przybywało, musiałam zatem zjechać w dół. Swoje już zobaczyłam stwierdziłam, teraz kolej na następnych :). Zjeżdżając na dół ujrzałam tabliczkę na jednym ze słupów wyciągu z napisem "uśmiechnij się, zdjęcie!". Zaciekawiona zaczęłam szukać obiektywu aparatu, lecz nie zdążyłam na czas. Po mojej prawej stronie coś mignęło i zdjęcie zrobiono. Kolejka przed małym, blaszanym kantorkiem powiększała się coraz bardziej. To tam wywoływane były zdjęcia wszystkich zjeżdżających ze stoczni turystów. 10 zł za zdjęcie dowiedziałam się, po czym parsknęłam śmiechem, obróciłam się na pięcie i poszłam dalej. 10 zł za jedno, małe, ledwie widoczne zdjęcie? no proszę Was, większego zdzierstwa jeszcze tutaj nie spotkałam :).
Dolina Kościeliska
Po południu wybrałam się do Doliny Kościeliskiej. Podróż tutejszym busem trwała niecałe 20 minut. Szeroka, kamienista droga otoczona z obydwóch stron gęstym, ciemnozielonym lasem zakręcała to w prawo, to w lewo to zaś rozwidlała się na kolejne małe dróżki. Mijałam drewniane, małe mostki, pod którymi płynął strumyk uderzający o ostre, kanciaste kamienie. Porozrzucane obok drogi szare skalne głazy o różnorakich kształtach, przypominały górskich wartowników obserwujących krzątających się turystów.
Krótki odpoczynek nad orzeźwiającym strumykiem, a następnie wspinaczka po schodach do Smoczej Jamy. Udało się! po 20 minutach minęłam ostatni stopień schodów i kupując bilet wysypałam na ladę moje ostatnie drobne pieniądze. Znalazłam się w środku. Było ciemno, ślisko i stromo. Trzeba było trzymać się ścian, żeby nie stracić równowagi. Wilgoć zatrzymywała mi się na włosach i ubraniu, jednocześnie mnie orzeźwiając. Kręte korytarze schodziły to w dół, to w górę, aż w końcu po jakiś 10 minutach idąc w kierunku dobiegającego z końca jaskini światła znalazłam się na zewnątrz. Szkoda, że jaskinię pokonałam tak szybko, ale przecież wszystko co dobre, szybko się kończy :).
Wychodząc z jaskini zeszłam schodami na dół znów znajdując się przy dającym się słyszeć już z oddali strumyku. Biała piana pluskającej we wszystkich kierunkach wody przypominała pianę toczącą się z pyska jakiejś dzikiej zwierzyny. Idąc wzdłuż strumienia wchodziłam coraz bardziej w las. Kamienista ścieżka zwężała się coraz bardziej, tworząc liczne zawijasy. Malownicze krajobrazy otaczały mnie zewsząd a wyrastające z ziemi zbocza gór patrzyły na mnie swoimi martwymi oczyma. Czułam się tutaj tak swobodnie, jakby ktoś zdjął mi ogromny ciężar z ramion. Nie myślałam o niczym, żyłam chwilą. W każdym podmuchu ciepłego wiatru czułam obecność i miłość mojego zmarłego dziadka, który ukochał sobie góry tak samo jak ja. Mijając kolejne kilometry kamienistej drogi znalazłam się obok schroniska górskiego, gdzie zjadłam jajecznicę przegryzając ją pajdą świeżego chleba i popijając czarną, gorzką herbatą. Po wzmocnieniu organizmu postanowiłam wracać. Niebo zabarwiało się na kolor krwi rozrzedzonej złotym warkoczem chmur. Zapadał zmrok. Ciężko było mi pożegnać się z tym miejscem. Przeżyłam tam niezwykłe chwile, które pozostaną długo w mojej pamięci.
To już koniec mojej przygody w tym miejscu. Mam nadzieję, że się Wam podobało. Zapraszam do komentowania i czytania następnych postów. Kolejne miejsce jakie opiszę to Wenecja :) więc zajrzyjcie tutaj już niedługo i podróżujcie ze mną!.
Piękne wspomnienia :) Czekam z niecierpliwością na kolejną przygodę!! :*
OdpowiedzUsuńDziękuję Kochana ! ;*
OdpowiedzUsuń